Polonez. Mal. J. P. Norblin.
Towarzyski charakter Polaków według Friedricha Schulza.
Wogóle wszyscy są tutaj dla siebie grzeczni, ale bez przymusu i pedanterii, szczególniej w początku rozmowy i przy rozstaniu się z osobami; których albo się potrzebuje, lub domyśla się, że kiedykolwiek potrzebować może.
Osoby których się nie potrzebuje - doznają takiego przyjęcia i szacunku, jakiego się od nich wymaga – to jest na stopie zupełnej równości są traktowane. Parafiańskie zabiegi o zajęcie pierwszego miejsca, drażliwość na sprzeciwienie się, obawa o to, czy kto przemówić zechce lub nie, usuwanie się trwożliwe od nieznajomych, oczekiwanie pierwszego powitania, pilnowanie właściwych tytułów każdemu należnych, dziecinne spieszczanie głosu, powstrzymywanie się od dowcipu żeby kogoś nie obrazić – pokorne, uniżone obchodzenie się z kobietami, tysiące innych podobnych względów, które wielki świat niemiecki umęczają – w warszawskim społeczeństwie nie są znane. Tu się mówi i śmieje jak się nawykło, przekonanie swe wygłasza jawnie, sprzeciwia głośno gdy inaczej myśli, weseli z rzeczy zabawnych, dowcipuje ile chce, nie wstydzi się u stołu gospodarzyć, pić gdy się pragnie, okazywać zakochanym, zazdrośnym – słowem każdy jest taki, jakim go natura stworzyła i wszelki przymus wygnany.
Że ta swoboda czasem się przeradza w obyczaj; który z pojęciami przyzwoitości innych krajów się nie godzi – łatwo zgadnąć. Ale tu, gdy się posłyszy nieszczęśliwego gracza klnącego troszkę głośno i bijącego w stół pięścią i gdy spotyka się bardzo poważną figurę gwiażdzistą i orderową w stanie niezupełnej przytomności, na nieco drżących kołyszącą się nogach, gdy żarłok niepomierny syrwetę do ust przyłożywszy, od stołu stawszy do drzwi najbliższych się wynosi, gdy tancerka nieco za żywo rzuca się w objęcia swego towarzysza, który zbyt śmiało w jej wdzięki się wpatruje, lub para jakaś zbyt widocznie ręce ściska a głowy przytula; gdy dwaj rozgrzani politycy, patryjoci, trochę grubymi poczęstowawszy się słowy za szable pochwycą – choć gdzieindziej towarzystwo by to raziło, może nie bez słuszności – tu się na to ledwie spojrzy, lub niewiele zwraca uwagi z tego względu, iż każdy czuje, że będą równie żywym i urażliwym, może sam w podobnych okolicznościach wcale nie inaczej by sobie postąpił i równego by pobłażania wymagał.
(Polska w roku 1793 : według podróży Fryderyka Szulca).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz