Jedna ze "spontanicznych" masówek
w czasie "wojny Chamów z Żydami".
Nie przepraszam za „Marzec 68”
Każda kolejna rocznica „Marca 68” pokazuje się, jak całkowicie rozbieżne są narracje różnych środowisk na temat tamtych wydarzeń. Wszystko sprowadza się tutaj do kontekstu politycznego, zasadniczego dla rzetelnej oceny przyczyn, przebiegu i skutków. Jedni mówią o nim wprost. Inni zachowują się tak, jakby go w ogóle nie było. Spróbujmy więc przypomnieć sobie co stało się w Polsce między 8 i 23 marca 1968 roku.
W skrócie możemy powiedzieć, że doszło wówczas do kryzysu politycznego, zapoczątkowanego polityczną kontestacją systemu przez część „resortowych dzieci”, czyli młodzież z rodzin twórców i utrwalaczy tego systemu. Wbrew póżniejszej propagandzie „komandosi” (potoczna nazwa młodzieżowej opozycji) chcieli tylko korekty, a nie całkowitej zmiany systemu. Przeciwko polityce ówczesnych władz – cenzurze i antyinteligenckich klimatom w oficjalnej propagandzie - wypowiedział się również Związek Literatów Polskich. Szybko ich spacyfikowano, ale doszło wtedy do generalnego poruszenia i demonstracji studentów w Warszawie, Gdańsku, Krakowie, Łodzi, Poznaniu i Radomiu. W kilku ośrodkach wsparli ich również robotnicy. Ruch ten został brutalnie zdławiony przez władze. Na uczestników buntu spadły surowe represje – aresztowano ich, bito, zwalniano z pracy i relegowano z uczelni, przymusowo wcielano do jednostek karnych. Protesty młodzieży i robotników stały się pretekstem dla rozgrywek wewnątrz ówczesnego obozu władzy. Jednym ze skutków tej „wojny na górze” była czystka etniczna, w wyniku której kraj musiało opuścić ok. 11 tysięcy (według innych ocen 13 do 20 tysięcy) Żydów oraz ich nieżydowskich współmałżonków. Dzisiaj właśnie na tej czystce niektóre środowiska budują narrację mającą podtrzymać mit „polskiego antysemityzmu” oraz wymusić na Polakach jakieś zbiorowe „przepraszam za marzec 68”. Abstrahując już od tego kto i po co nakręca coś takiego pozwolę sobie zapytać – a niby to dlaczego mielibyśmy za „tamto” przepraszać? Niech kaja się ten, kto rzeczywiście ponosi realną odpowiedzialność.
W marcu 68 roku doszło w Polsce do otwartej walki dwóch, współrządzących dotąd frakcji. Konflikt ów określano później jako „Chamy vs Żydy” lub „Natolin vs Puławy”. Generalnie ów podział sprowadzał się do tego, że z jednej strony byli miejscowi, „rodzimi” komuniści, a z drugiej „towarzysze żydowscy”. Jedni i drudzy często rekrutowali się z przedwojennych kadr Komunistycznej Partii Polski. Jedni i drudzy byli agenturą sowieckich wpływów, siłą osadzoną w Polsce po 1945 roku, wbrew powszechnej woli Polaków. Obie grupy nie miały demokratycznego mandatu dla swojej władzy. Ostatecznie „Chamy” wygrały i większość kadr „Puław” musiała opuścić Polskę. Zmuszono ich do tego obrzydliwą, antysemicką nagonką, wprost nakręcaną przez ówczesne władze i podlegające jej media (czyli praktycznie wszystkie). W prasie ukazało się wówczas mnóstwo antyżydowskich tekstów, zaiste godnych nazistowskiego „Stürmera”. Organizowano masówki robotników (obecność była obowiązkowa), na których „spontanicznie” padały żądania usunięcia Żydów z przestrzeni publicznej. Faktyczny stosunek robotników przymuszanych do udziału w tych spędach pokazuje to, że czasem do relacji radiowych z tych „spontanicznych manifestacji” dogrywano odgłosy wiwatów tłumów kibiców ze stadionów piłkarskich. Robotnicy, mimo apeli prowadzących aparatczyków najczęściej wcale nie pokazywali wielkiego entuzjazmu wobec podawanych im haseł.
Antysemicka akcja trwała około 3 miesiące i zakończyła się 29 maja 1968 roku decyzją Władysława Gomułki. Była to więc akcja rozpoczęta decyzją władz, prowadzona przez władze i przez te władze zakończona. Przypominam, że ówczesna Polska nie była krajem demokratycznym, w którym wola społeczeństwa kształtowałaby działania władz. Rządzący nie mieli mandatu z wolnych wyborów i trwali wyłącznie dzięki sile oraz zewnętrznej protekcji. Czy można wobec tego obciążać Polaków za poczynania tych, z którymi od początku walczyli i przeciwko którym tyle razy się buntowali?
Oczywiście nie było żadnej kary dla tych, którzy istotnie ponosili winę za tamte wydarzenia. Nie ukarano nikogo z ówczesnych władz. Nie zapłacili za swoje słowa autorzy antysemickich tekstów z partyjnej prasy.
Warto też pamiętać o tym, kto musiał opuścić kraj w wyniku decyzji Gomułki i Moczara. Tutaj obraz wcale nie jest tak sielankowy, jak to później kreowano w niezliczonych tekstach czy choćby różnych filmach. Korzystając z okazji wyjechały, czy może raczej uciekły, setki zbrodniarzy stalinowskich, takich jak np. Salomon Morel czy Helena Wolińska (Fajga Mendla). W wolnej Polsce za popełniane na Polakach bestialstwa czekałyby ich sądy i śmierć, a najlepszym razie dożywocie w ciężkim więzieniu. Uciekając w 68 roku nie tylko unikali rozliczenia swoich czynów, ale mogli później wręcz uchodzić za „ofiary polskiego antysemityzmu”, co większość z nich bezwzględnie wykorzystywała przez resztę życia. Wyjechały również z Polski tysiące aparatczyków średniego i niskiego szczebla. Kiedyś instalowano ich praktycznie w każdej dziedzinie spraw publicznych według POLITYCZNEGO I ETNICZNEGO klucza. Teraz w dokładnie ten sam sposób potraktował ich ten sam system, który przez tyle lat współtworzyli i utrzymywali przeciwko Polakom. Ich wyjazd na pewno nie był dla Polski żadną stratą. Żałować można tylko tego, że najgorsi z tej grupy nigdy nie doczekali się rzetelnego rozliczenia i nie musieli uczciwie zapłacić za swoją „działalność”. Niestety, tępota moczarowskich aparatczyków sprawiła, że zmuszono również do wyjazdu wielu tych, którzy na pewno nie powinni wyjeżdżać. Przez politykę komunistów oberwało wielu zwykłych ludzi, którzy nigdy nikomu żadnej krzywdy nie wyrządzili, a ich jedyną "winą" było pochodzenie przodków - o których często nawet nie mieli pojęcia. Straciliśmy też przez to naukowców i artystów, którzy mogli żyć, pracować i tworzyć w Polsce i dla Polski. Tylko że za to też nie można obciążać ogółu Polaków, ale wyłącznie tych, którzy – bynajmniej nie pytając ogółu o zdanie – rozpoczęli, przeprowadzili i wykorzystali tą czystkę.
Warto też pamiętać, że sygnał do antyżydowskich działań wyszedł z moskiewskiej centrali. To właśnie tam, po „wojnie 6-dniowej” z czerwca 1967 roku, w której Izrael pokonał koalicję państw arabskich uznano, że nie można już ufać Żydom z „bratnich partii” i należy ich usunąć. Wbrew póżniejszej propagandzie emocje polskiej ulicy wcale nie były wtedy antyizraelskie, wręcz przeciwnie. W zasadzie powszechnie uważano, że „polscy Żydzi pokonali sowieckich Arabów”.
Marca 68 roku nigdy uczciwie nie rozliczono. Jeżeli dzisiaj ktoś powinien przepraszać za tamte wydarzenia to wyłącznie ci, którzy uważają się za politycznych spadkobierców ówczesnych władz – nikt inny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz