wtorek, 30 czerwca 2020

Demokracja ...


Klejstenes - twórca ateńskiej demokracji.


Demokracja ....

W szkołach karmią nas peanami na cześć demokracji i przedstawiają ją jako najlepszy z ustrojów wymyślonych przez człowieka. Kiedy wydoroślejemy oficjalna narracja jest w zasadzie taka sama – demokracja jest bezdyskusyjnie super i w ogóle. Poniżej kilka wypowiedzi, które warto poznać a które pozwalają spojrzeć na sprawę … nieco inaczej.

Alternatywą dla demokracji jest republika. Stany Zjednoczone nigdy nie były państwem demokratycznym. Demokracja to rządy ludu. Republika zaś to rządy prawa. W celu ochrony wolności i własności każdego człowieka, ojcowie założyciele wybrali to drugie.

Demokracja ateńska, na którą tak często się powołujecie była obrzydliwa. Pozwalała na odebranie jednostce jej praw, własności a nawet jej wygnanie, jedynie dzięki woli ludu.
(Ron Paul)

Bez społeczeństwa obywatelskiego nie ma demokracji.
(Ernest Gellner)

Czy obywatel może się na nowo nauczyć obowiązków, które demokracja nakłada na swój najwyższy, najtrudniejszy urząd – nie na urząd prezydenta, jak się powszechnie sądzi, lecz na urząd obywatela? Sprawa ta ma swój wymiar praktyczny: odrodzenie obywatelstwa wymaga czegoś więcej niż lekcji wychowania obywatelskiego. Wymaga ustalenia na nowo podstawowych stosunków władzy i zmiany rozumienia obowiązków obywatelskich, które teraz są jedynie obowiązkami widza.
(Sheldon S. Wolin)

Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad. Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może się bronić przed demokratycznie podjętą decyzją.
(podobno Benjamin Franklin)

Demokracja nie powinna iść tak daleko, żeby w rodzinie większością głosów decydować, kto jest ojcem.
(Willy Brandt)

Demokracja parlamentarna nie była wcale i nie jest wcale spełnieniem snów doktryny liberalnej; powiedziałbym: wręcz odwrotnie! Była przykrą niespodzianką dla tej doktryny i dla jej przedstawicieli i w zakresie teorii i w zakresie praktyki; wprowadziła bowiem klasę robotniczą – w roli czynnika decydującego – na scenę historii najnowszej.

Liberalizm czerpał soki żywotne z naiwnego optymizmu. Formuła – skrócona i uproszczona – głosiła po prostu: niech każdy robi, co może; niech utrwali się „wolna gra” sił społeczno-ekonomicznych, talentów, zdolności, interesów; z „wolnej gry” powstanie budowla harmonijna. Rozwój kapitalizmu zaprzeczył radykalnie wszystkim złudzeniom tego optymizmu. Kapitalizm nie otworzył pola dla żadnej „wolnej gry”. Równość formalna wobec prawa nie okazała się równością faktyczną w życiu politycznym, społecznym i gospodarczym.
(Mieczysław Niedziałkowski)

Demokracja to władztwo intrygantów, wybieranych przez głupców.
(Stanisław Lem)

Demokracja nigdy długo nie trwała. Wkrótce zniszczyła, wykończyła i zamordowała samą siebie.
(Samuel Adams)

Demokracja prowadzi do dyktatury.
(Platon)


poniedziałek, 29 czerwca 2020

Murzynek Sambo w Gdyni ...

Krótka historia przybysza z Afryki, który postanowił zobaczyć polski port ...

"Ilustrowany Kurier Codzienny" (25 grudnia 1938 r.).


Artykuł z "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" (19 grudnia 1938 r.).

piątek, 26 czerwca 2020

Nago po Warszawie ...

Książę Józef Poniatowski. Mal.J. Grassi.

Księcia Józefa Poniatowskiego pamiętamy heroicznie i tragicznie. Falencka grobla, po której z fajką w zębach prowadził polską piechotę na bagnety. Ostatni skok do Elstery, poprzedzony przyrzeczeniem, że "tylko Bogu odda Honor Polaków". Warto wszakże zauważyć, że ów niekwestionowany bohater naszej historii ma również na swoim koncie wiele wyczynów .... powiedzmy ... nieco innej natury. Przykładem może być choćby sławna galopada nago po Warszawie. Nieco szczegółów przedstawiła Henrietta z Działyńskich Błędowska:
„W owym czasie swawoli rozmaite rzeczy się działy, między innymi razu jednego stanął zakład, że przed obliczem króla i całego wojska i zebranej publiczności pokażą się w kostiumie ojca Adama książę Józef Poniatowski, synowiec króla, książę Kazimierz Sapiecha, mój ojciec i stryj. Książę Sapiecha z moim ojcem w koczu, stryj mój z tyłu za lokaja, a książę Józef za furmana. Podczas parady na dziedzińcu saskim zajeżdża ten ów pojazd, defilując koło wszystkich. Krzyk się zrobił, damy zaczęły oczy zakrywać. Wnet rozkaz królewski, aby łapać, aresztować zuchwalców, a książę skierowawszy konie na swój pułk, któren rozstąpił się, aby wpuścić swego wodza, i uszykował się znowu – a pojazd wpadł do bramy pierwszej kamienicy. Tylnymi drzwiami furman prawdziwe konie wyprowadził, a panowie przebrawszy się na wierzchowców powsiadali, przyjechali. Stając na czele swoich pułków pytają się co to był za rumor. Uszło im”.
Zakład omal nie skończył się wstąpieniem księcia Józefa do ... zakonu. W obawie przed gniewem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, bratanek króla skrył się podobno pod szatami zakonnika. Dopiero, dzięki pośrednictwie między innymi biskupa Michała Poniatowskiego, udało się sprawę załagodzić i pogodzić księcia z obrażonym wujem.

czwartek, 25 czerwca 2020

Żydzi w bitwie o Lwów (1918)

Synagoga Tempel we Lwowie.

Żydzi w bitwie o Lwów (1918)

Jednym z zapomnianych epizodów bitwy o Lwów jest postawa milicji żydowskiej, czynnie wspierającej Ukraińców, wbrew ogłaszającym „neutralność” deklaracjom jej twórców. Poniżej opisujący te wydarzenia artykuł z pisma „Pobudka” (z 17 listopada), wydawane po polskiej stronie frontu.
Gdy w żydowskiej ochronce po tej stronie frontu potrzeba było żywności dla 131 dzieci wojskowość polska niezwłocznie wydała ją z własnych zapasów. A po tamtej stronie? Z ust wojskowych naszych wciąż podnoszą się skargi, że ludność żydowska strzela z okien do naszych patroli, a osoby przybywające do miasta opowiadają o zachowaniu Żydów wobec polskiej ludności takie rzeczy, które wcale nie przemawiają za tem, jakoby żywioł żydowski rzeczywiście zachowywał ową szumnie głoszoną absolutną „neutralność”. Oto wyciąg z protokolarnego zeznania jednej z tych osób: Wiadomo mi z całą pewnością jest, że w templach żydowskich mieszczących się przy ul. Żółkiewskiej (k. Św. Jana) oraz przy ul. Cebulnej znajdują się składy broni, pozostające tam dla użytku ludności żydowskiej. Pozatem stwierdzam, że wszyscy Żydzi mężczyźni (chłopcy nawet), uzbrojeni są rzekomo dla celów własnej obrony. Faktycznie jednak broni tej używają przeciwko wojskom polskim oraz oraz bezbronnej ludności narodowości polskiej, zamieszkałej po tamtej stronie frontu. Na poparcie swoich twierdzeń podaję, że osobiście widziałam, jak z templu przy kościele Św. Jana w 10 listopada o 11.30 wybiegła banda uzbrojonych żydów, a udawszy się w stronę Wysokiego Zamku, rozpoczęła gwałtowną strzelaninę. Wracając z tamtej strony krzyczeli Żydzi: "lst schon gut!"'. Potem widziałam osobiście na Krakwskiem Przedmieściu Żyda, strzelającego z rewolweru do cywilnej ludności. Mam także pewne wiadomości, że sklepy katolickie polskie rabowane są, przez Żydów. Bardzo słusznie pisała wtedy "Pobudka'" od siebie: "Nie przypuszczamy, aby te prowokujące fakty odpowiadały uczuciom i intencyom całej ludności żydowskiej wobec społeczeństwa polskiego. Ale sądzimy też, że czas już najwyższy, aby poważniejsze koła żydowskie w silne karby ujęły dzikie wybryki pewnej części swych współwyznawców. Zdaje się nam, że budzenie żywiołowego antysemityzmu wśród ludności polskiej nie leży przede wszystkiem w interesie samych Żydów, i że najodpowiedniejszem w chwili obecnej byłoby dla nich: pamiętać o tem jak niebezpiecznie jest wtykać palce między drzwi"...

Żydzi, nie jedżcie do Sopot!

Ulotka Związku Żydów b. Uczestników Wojny
i Walk o Niepodległość Polski (1932 r.).

środa, 24 czerwca 2020

Polska tolerancja wobec Żydów

Żydzi podolscy (XVIII wiek). Rys. J. Kossak 
("Tygodnik Ilustrowany" 1864).

Izaak ben Abraham z Trok o polskiej tolerancji wobec Żydów.

„Jakoż na własne słyszeliśmy uszy, jak opowiadano i własnymi widzieliśmy oczami w dziełach autorów chrześcijańskich, iż w Anglii dopuszczano się w tych czasach wielkich okrucieństw; karzą srogą śmiercią wszystkich księży wiary papieskiej, wszystkich wyznawców i zwolenników tejże religii, a nawzajem tak samo postępują w Hiszpanii i we Francji, gdzie wyznawców nauki Marcina Lutra, tak okrutną śmiercią mordują, że każdemu, który o tym słyszy, włosy na głowie powstają. Lecz zdaje się, że to wszystko jest karą za ich grzechy, w wspomnianych bowiem trzech państwach, przelewano wiele krwi Izraelitów, bez najmniejszej przyczyny i prześladowano niewinnych do tego stopnia, że ich wygnano z krajów, gdzie się urodzili i przemieszkiwali tak, że ani jeden Izraelita tam nie pozostał.
Podobne postępowanie nigdy nie miało miejsca w Polsce, gdzie obecnie się znajdujemy. I owszem, tutaj pociągają do odpowiedzialności i surowo karzą tych, którzy im źle czynią lub szkodzą; tu nawet wspierają Żydów przychylnymi przywilejami, aby mogli mieszkać szczęśliwie i spokojnie. Królowie ziem tutejszych i ich dygnitarze (oby Bóg powiększył ich szczęście!) są miłośnikami wspaniałomyślności i prawości – toteż nie wyrządzają żadnego bezprawia lub krzywdy Żydom w ich krajach mieszkającym i dlatego też Bóg użyczył ziemi tej wielkiej potęgi i spokoju, tak dalece, że różniący się wiarą nie tchną ku sobie nienawiścią i nie wytępiają jedni drugich”.
Izaak ben Abraham z Trok (1533–1594) – pisarz polsko-karaimski, teolog judaistyczny, hebraista, lekarz i sofer (sekretarz) gminy karaimskiej w Trokach.

wtorek, 23 czerwca 2020

Co nam Niemiec ukradł ...

Rabunek zbiorów warszawskiej Zachęty (jesień 1944 r.).

    Straty polskiej kultury w II Wojnie Światowej (niemieckie rabunki)

Powojenne szacunki utraconych przez Polskę dzieł sztuki i wywiezionych przez okupanta niemieckiego (obejmujące tylko zbiory udokumentowane), wskazują na ubytek ok. 2,8 tys. obrazów znanych europejskich szkół malarskich, 11 tys. obrazów autorstwa malarzy polskich, 1,4 tys. wartościowych rzeźb, 15 mln książek z różnych okresów, 75 tys. rękopisów, 22 tys. starodruków, 25 tys. map zabytkowych, 300 tys. grafik, 50 tys. rękopisów muzealnych, 26 tys. bibliotek szkolnych, 4,5 tys. bibliotek oświatowych i 1 tys. bibliotek naukowych (łączne straty bibliotek wyniosły ok. 22 000 000 woluminów), oraz wiele innych nieudokumentowanych eksponatów i przedmiotów wartościowych (m. in. 5 tys. dzwonów kościelnych).

Ogółem, okupant niemiecki dokonał w okupowanej Polsce rabunku ok. 516 000 pojedynczych dzieł sztuki, o wartości szacunkowej 11,14 miliardów dolarów (według kursu z 2001).

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Polski bilans I wojny światowej

Kalisz – zniszczone domy przy ul. Wrocławskiej (1915 r.).

Polski bilans I wojny światowej

W kolejną rocznicę wybuchu I Wojny Światowej warto przypomnieć sobie, jaki był jej polski bilans. Najważniejsze w tym podsumowaniu jest z pewnością to, że odzyskaliśmy niepodległość. Tragiczne doświadczenia następnej wojny światowej zupełnie przesłoniły jednak w naszej pamięci olbrzymie straty poniesione w latach 1914-18. Były one szczególnie dotkliwe w wymiarze ludzkim. Już w pierwszych tygodniach wojny miliony młodych Polaków w mundurach zaborczych armii ruszyło na różne fronty bić się pod przymusem za sprawę swoich okupantów. Miary tragedii dopełniło to, że stawali niejednokrotnie przeciwko sobie. Takie bratobójcze w gruncie rzeczy walki zdarzały się na froncie wschodnim, gdzie polscy rekruci z Pomorza, Wielkopolski, Śląska i Galicji musieli bić się z Polakami wcielonymi do armii rosyjskiej. Ogółem na wszystkich trzech frontach I wojny światowej według współczesnych szacunków zginęło ok. 400 tysięcy Polaków. Co najmniej drugi tyle odniosło rany, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Straty polskiej ludności cywilnej przez 4 lata I wojny oceniane są na 250-300 tysięcy zabitych, zmarłych z ran, chorób i z głodu, który był prawdziwą tragedią na obszarach zniszczonych przez wojnę. Liczba cywilów rannych na skutek działań różnych armii jest praktycznie nie do oszacowania.
Ziemie polskie poniosły również ogromne straty gospodarcze. Na terenie Królestwa Polskiego i Galicji przepadła większość dorobku pokoleń „pracy organicznej”. Prawie 80 procent przemysłu na tych terenach zostało obrabowane i wywiezione, albo zniszczone w wyniku działań wojennych. Akcję grabienia polskiej gospodarki zapoczątkowali Rosjanie w czasie odwrotu z „Kongresówki”, dewastując min. zakłady Warszawy i Białegostoku. Niemcy okupację Królestwa Polskiego wykorzystali min. do bezwzględnego rabunku łódzkich fabryk. Wywożąc ich maszyny i zapasy pozbywali się groźnego konkurenta dla ich własnego przemysłu włókienniczego. Skala ich grabieży w Królestwie była taka, że nie przepuścili nawet dzwonom kościelnym, konfiskowanym na cele wojenne. To przede wszystkim te działania spowodowały, że gdy skończyła się wojna o niepodległość Polska wchodziła w niezależny byt zaledwie z 14% procentami swojego przemysłu z 1914 roku. Sytuację nieco polepszyło zajęcie części Górnego Śląska, ale nawet z nim mieliśmy zaledwie jedną trzecią przedwojennego potencjału.
Ogromne były również straty w infrastrukturze. W latach 1914-18 ziemie polskie straciły większość taboru kolejowego (po wojnie bolszewickiej sumę strat szacowano na ok. 90%). Zniszczono również wiele torowisk oraz mostów i wiaduktów. Na terenie Królestwa Polskiego, Galicji, oraz województw wileńskiego, nowogródzkiego i białostockiego utracono około 40% murowanych budynków (w sumie ok. 1,8 mln). Takie ośrodki jak Kalisz czy Gorlice zostały praktycznie zrównane z ziemią. Zniszczenia średnich i małych miast były szczególnie dotkliwe w lubelskiem i sandomierskiem. Zabudowane murowanymi kamienicami miejscowości z prawami miejskimi po katastrofalnych zniszczeniach z lat 1914-15 zmieniały się w drewniane wioski. Katastrofalne ubytki zanotowała sieć szkolna, tracąc przeszło 6 tysięcy murowanych budynków. Zniszczonych zostało prawie 2 tysiące kościołów.
Na terenach objętych działaniami wojennymi gigantyczne straty poniosło rolnictwo. Rabowane solidarnie przez wszystkie walczące armie utraciło min. 1,5 miliona sztuk bydła oraz ok. 900 tysięcy koni. W Galicji dewastacja wojenna dewastacja terenów rolniczych sprawiła, że np. areał uprawy zbóż spadł po wojnie o ponad połowę wobec stanu z 1914 roku. Straty były generalnie tak katastrofalne, że wedle oceny amerykańskiej komisji pomocowej pod przewodnictwem Herberta Hoovera ok. 13 milionom mieszkańców dawnej „kongresówki” i terenów pogalicyjskich na początku lat dwudziestych …. groziła śmierć głodowa.
Takie było tragiczne dziedzictwo, z którym II Rzeczpospolita wchodziła w dwudziestolecie niezależnego bytu. Trzeba było długich lat, abyśmy chociaż zaczęli odrabiać to, co zniszczyła i rozkradła „spółka” niemiecko – rosyjska.

Sami wśród wrogów ...

David Lloyd George − premier angielskiego rządu i stanowczy przeciwnik 
udzielania Polsce jakiejkolwiek pomocy w wojnie z bolszewikami.

Sami wśród wrogów.

Kiedy armie Tuchaczewskiego szły na Warszawę, polityczna sytuacja Polski była jeszcze gorsza od tego, co się działo na froncie. Francja zadeklarowała poparcie moralne i polityczne. Wysłała też misję wojskową (m.in. gen. Weyganda) oraz dostawy broni i sprzętu. Zostały one jednak szybko zablokowane przez Niemców. 15 lipca lewicujący dokerzy z Gdańska (w większości Niemcy) rozpoczęli strajk, protestując przeciwko wojennym dostawom dla Polski. 25 lipca rząd niemiecki oficjalnie ogłosił zakaz transportów wszelkich materiałów wojskowych dla Polski przez terytorium Niemiec. Równocześnie w Berlinie prowadzono tajne rokowania z władzami radzieckimi w sprawie rozbioru Polski oraz obalenia Traktatu Wersalskiego. Co ciekawe, generał Ludendorf prowadził również negocjacje z Polakami, proponując wystawienie armii do walki z bolszewikami, ale za cenę „zwrotu” Niemcom Wielkopolski. Spotkał się oczywiście ze zdecydowaną odmową polskiego rządu.
Zdecydowanie nieprzychylny wobec Polaków był angielski rząd premiera Davida Lloyd Georga. Realizując stary aksjomat angielskiej polityki, nakazujący utrzymanie równowagi między Francją i Niemcami, sprzeciwiał się znaczącemu osłabieniu tych ostatnich kosztem powstania sprzymierzonej z Francuzami Polski. Skutkiem tej polityki Anglicy nie udzielili Polakom żadnej pomocy. Co gorsza, próbowali wymusić na polskim rządzie zawarcie niekorzystnego pokoju z bolszewikami i uznania wschodniej granicy według tzw. Linii Curzona (odpowiadającej naszej obecnej, wschodniej granicy) . Jakby tego było mało, wywierali silną presję na inne państwa, żeby blokowały one dostawy dla Polski. Uległy im m.in. Austria oraz Belgia (która nie przepuszczała nawet dostaw żywności). Również w samej Anglii środowiska robotnicze pod wpływem agitacji III Międzynarodówki Komunistycznej utworzyły Radę Czynu. Zagroziła ona strajkiem powszechnym, gdyby rząd jednak zdecydował się na udzielenie Polsce konkretnej pomocy. USA ograniczyły się do deklaracji uznającej „niepodległość Polski przy zasadzie nietykalności jej terytorium narodowego”. W praktyce oznaczało to uznanie Linii Curzona i zredukowanie polskiego bytu państwowego do nieco większej wersji Księstwa Warszawskiego. O ile państwo amerykańskie odmówiło nam pomocy, to warto jednak pamiętać o Amerykanach, którzy walczyli za Polskę. W październiku 1919 roku na bazie 7. Eskadry Myśliwskiej utworzono amerykański oddział ochotniczy. Służyło w nim w sumie 21 lotników z USA zwerbowanych w Paryżu przez gen. Rozwadowskiego w porozumieniu z gen. Pershingiem. Jej załogi odznaczyły się m.in. w Bitwie Warszawskiej i obronie Lwowa przed Armią Budionnego. Otwarcie wrogą wobec Polaków postawę przyjęła Czechosłowacja. Prezydent Masaryk podjął akcję dyplomatyczną zmierzającą do przerwania wszelkiej pomocy Zachodu dla Polski. Równocześnie zadeklarował władzom radzieckim, że kiedy tylko Armia Czerwona zajmie Galicję Wschodnią, to rząd czeski na dowód swojej sympatii przekaże państwu radzieckiemu Ruś Zakarpacką. Premier Benesz oświadczył z kolei, że nie przepuści przez Czechosłowację żadnych transportów dla walczącej Polski. Również rząd litewski uznał ofensywę Tuchaczewskiego za dogodny moment do wystąpienia przeciwko Polakom. Mimo formalnej zgody Polaków na oddanie Wilna, Litwini 12 lipca podpisali traktat pokojowy z państwem radzieckim. Na jego mocy otrzymali Wilno oraz terytorium z około milionową ludnością (ale było w niej zaledwie 60-tysięcy Litwinów). Równocześnie rząd litewski zgodził się na operacje Armii Czerwonej na swoim terytorium i czasowe wprowadzenie jej do Wilna. Była to taktyka skrajnie nieodpowiedzialna, dowodząca totalnego zaślepienia litewskich polityków. W razie upadku Polski los Litwy był również przesądzony, co spełniło się dwadzieścia lat później. 
Tylko dwa kraje, nie bacząc na presję Anglii i agitację Międzynarodówki, stanęły po stronie Polski – były to Rumunia i Węgry. W obu państwach doskonale pamiętano krwawe rządy węgierskich komunistów Beli Kuna (Węgierska Republika Rad została obalona przez wojska rumuńskie 6 sierpnia 1919 roku). Węgrzy, zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakim byłoby zwycięstwo bolszewików, zdecydowali się czynnie wesprzeć walkę Polaków. Utworzyli w tym celu 30–tysięczny korpus kawalerii. Niestety, rząd Czechosłowacji nie przepuścił tej jednostki przez własne terytorium. Polska szykowała się więc do decydującej bitwy sama, bez pomocy sojuszników i otoczona przez wrogów. Wszystko wskazywało, że jej upadek jest tylko kwestią dni, góra tygodni...

Tragiczne błędy hrabiego Wielopolskiego


Tragiczne błędy hrabiego Wielopolskiego

W każdą kolejną rocznicę Powstania Styczniowego (1863-64) czekają nas kolejne odsłony niekończącej się dyskusji o przyczynach i skutkach. Każdego roku wraca spór o ocenę jednej z głównych postaci tego dramatu – hrabiego Aleksandra Wielopolskiego.
Był dyrektorem głównym Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, a później naczelnikiem rządu cywilnego dla Królestwa Polskiego. We współczesnych dyskusjach o Powstaniu Styczniowym przedstawiany jest przez niektórych jako wzór rozsądku politycznego, a jego działania jako szansa na uniknięcie tragedii Powstania. Czy są to opinie uzasadnione?
Wielopolski był bez wątpienia bardzo zdolnym administratorem. Trzeba przyznać, że po otrzymaniu nominacji ostro wziął się do pracy i szybko osiągnął pozytywne rezultaty. Ukrócił samowolę i korupcję rosyjskich urzędników, często zastępując ich Polakami. Dzięki jego staraniom wprowadzono oczynszowanie dla chłopów i równouprawnienie Żydów. Opracował plan rozwoju sieci szkolnej, a w 1862 roku otworzył w Warszawie Szkołę Główną. Przywrócił Radę Stanu Królestwa Polskiego, oraz uporządkował samorządową strukturę kraju. Były to godne uznania sukcesy, tworzące polski kapitał kulturowy i gospodarczy, doskonale rokujący na przyszłość. Trzeba przyznać, że hrabia dokonał tych śmiałych reform często walcząc z niechętną, agresywną wobec Polaków polityką rosyjskich władz w Warszawie. Niestety, popełnił też błędy, które wszystko przekreśliły, prowokując wybuch o tragicznych skutkach.
Jako legalista Wielopolski uważał, że Polacy powinni wyrzec się dążeń niepodległościowych i zaakceptować status quo. Kilkoma nieprzemyślanymi decyzjami zrobił jednak wszystko, aby stało się to niemożliwe. Już zarządzone przez niego represje wobec Towarzystwa Rolniczego i Delegacji Miejskiej wystarczająco podgrzały nastroje. Zupełnie nie udała się podjęta przez Wielopolskiego próba przeciwstawienia „lojalnych Żydów” „buntowniczym Polakom”. Środowiska żydowskie w większości zdecydowanie poparły polskie dążenia narodowościowe. W nocy z 7 na 8 kwietnia 1861 roku Wielopolski popełnił bodaj najgorszy błąd w swojej karierze, przedkładając rosyjskiemu namiestnikowi gen. Gorczakowowi opracowaną przez siebie „ustawę o zbiegowiskach”, dopuszczającą użycie wojska przeciwko ludności cywilnej. Oczywiście Gorczakow skrzętnie wykorzystał podsuniętą przez Wielopolskiego okazję. Już 8 kwietnia doszło do masakry na Placu Zamkowym, kiedy to rosyjskie wojsko ostrzelało polską manifestację. Trudno doprawdy zrozumieć, co hrabia chciał osiągnąć tą ustawą. Trudno też uwierzyć, że tak inteligentny polityk nie przewidział, iż prowadzi ona wprost do rozlewu krwi. Popełnił katastrofalny błąd (niestety, nie ostatni raz) zakładając, że można szybko i brutalnie rozładować emocje wstrząsające Królestwem.
Wielopolski próbował jeszcze ratować sytuację przekonując w Petersburgu, że tylko poważne ustępstwa wobec Polaków mogą uratować sytuację. Sukces jaki odniósł w tych negocjacjach mógł zmienić historię Polski. W czerwcu 1862 roku powrócił do Królestwa jako naczelnik rządu cywilnego. W tym momencie Wielopolski mimo wcześniejszych błędów był być może jedynym politykiem mogącym zatrzymać nadchodzącą katastrofę i pchnąć polską sprawę w Królestwie na drogę forsownego marszu do pewnego sukcesu. Niestety, jeśli hrabia miał wcześniej jakieś zaufanie ze strony radykalnych środowisk niepodległościowych, to stracił je zupełnie ową nieszczęsną ustawą z kwietnia 1861 roku. 7 i 15 sierpnia 1862 roku Ludwik Ryll i Jan Rzońca, członkowie Organizacji Miejskiej Warszawy podjęli dwie nieudane próby zamachów na Wielopolskiego. Prawdopodobnie pod wpływem tych wydarzeń hrabia popełnił kolejny, beznadziejny błąd odrzucając ofertę współpracy wystosowaną przez zachowawcze stronnictwo „białych”. Przepadła w ten sposób ostatnia, realna szansa na uspokojenie kraju i uniknięcie wybuchu. Pod koniec 1862 roku Wielopolski chcąc złamać stronnictwa prące do powstania wymyślił brankę 8 tysięcy młodych ludzi wybranych ze środowiska „czerwonych”. To był już koniec. Tą jedną, tragiczną decyzją Wielopolski sprowokował wybuch, wrzucił pochodnię do beczki z prochem. Zakładał, że wojsko rosyjskie w kilka tygodni upora się z buntem. Kolejny raz pomylił się fatalnie – wywołał bowiem najdłuższe, i najtragiczniejsze powstanie w historii Polski.
Czy w powyższym kontekście hrabia Wielopolski zasługuje na swoją legendę „jedynego rozsądnego”? Raczej nie. Cokolwiek osiągnął przekreśliły to jego własne błędy, a za skutki tychże zapłacił cały naród. Bez wątpienia był postacią tragiczną, ale nic ponad to.


Litwacy

Car Aleksander III Romanow - jego polityka zintensyfikowało 
na ziemiach polskich osadnictwo rosyjskich Żydów ("litwaków").

Litwacy

Pomysł był iście diabelski. Pozbyć się niechcianej grupy, „podrzucając” ją przy okazji Polakom, aby rozpalić konflikty, które odciągnęłyby ich od „knucia” przeciwko imperium (albo przynajmniej ograniczyły ich aktywność w tej materii). Niestety, częściowo udało się …..
Strefy osiedlenia hamujące napływ polskich Żydów na ziemie imperium rosyjskiego po raz pierwszy uchwaliła caryca Katarzyna II, która w grudniu 1791 roku wypędziła z Rosji wszystkich Żydów na ziemie zaboru polskiego. Dodatkowo zabroniono im tam osiedlania się w miastach. Ukaz częściowo cofnął Aleksander I, otwierając miasta na wschodniej Białorusi i Ukrainie dla bogatych kupców i wojskowych pochodzenia żydowskiego. Od 1862 roku w Królestwie Polskim Żydzi zyskali dzięki staraniom Aleksandra Wielopolskiego częściowe równouprawnienie. Trudno więc dziwić się, że gdy w 1868 roku zniesiono ograniczenia w przemieszczaniu się ludności żydowskiej między „kongresówką” i resztą imperium upośledzeni polityczni i społecznie rosyjscy Żydzi gremialnie ruszyli na zachód. Nasilenie tej migracji przyniosły zmiany w wewnętrznej polityce Rosji pod koniec stulecia. Gwałtowną eksplozję rosyjskiego antysemityzmu spowodował skuteczny zamach na cara Aleksandra II (13 marca 1881 r.). Chociaż dokonał go Polak Ignacy Hryniewiecki, to opinia publiczna oskarżyła o współudział Żydów. Doprowadziło to na początku lat 90-tych do wypędzenia do Żydów z Petersburga, Moskwy, północnej Białorusi i Litwy. Tym razem za granicę strefy osiedlenia uznano wschodnią granicę Królestwa Polskiego.
Żydów przesiedlonych w ten sposób na ziemie polskie nazywano powszechnie, choć cokolwiek nieprecyzyjnie, litwakami. Ich pierwsza fala liczyła około 70-tysięcy rodzin. Druga, jeszcze większa przybyła w latach 1905 – 1907 . W sumie było to ponad 600 tysięcy osób. Osiedlali się najchętniej we wielkich ośrodkach miejskich i przemysłowych (szczególnie Łódź i Warszawa).
O ile napływ litwaków miał pozytywny wpływ na gospodarkę Królestwa (było wśród nich wielu ludzi nowocześnie wykształconych i bogatych), to przyniósł fatalne skutki dla stosunków polsko – żydowskich. Litwacy w większości byli już zasymilowani do kultury rosyjskiej. Nie znali polskiego i posługiwali się rosyjskim (ew. litewskim jidysz). Nie utożsamiali się z kulturą i historią Rzeczypospolitej. Dzięki swojej liczebności oraz sile ekonomicznej (wynikającej po części ze znajomości języka rosyjskiego oraz rynków cesarstwa), z czasem praktycznie zdominowali liberalną część polskich Żydów. Przyczyniła się do tego również polityka carskiej administracji, aktywnie wspierającej zrusyfikowanych litwaków wobec asymilujących się „starych” Żydów.
Litwacy zwalczali podjęte przez polskich Żydów na początku XIX wieku dzieło asymilacji, odcinając się od polskich dążeń narodowych i propagując wśród szerokich mas żydowskich de facto prorosyjski separatyzm. Zrujnowali w ten sposób proces, który również dla nich samych mógł być wielką szansą. Tragicznym paradoksem tej historii jest to, że litwacy uciekając przez represyjnością oficjalnej polityki w rosyjskich guberniach imperium sami (świadomie lub nie, ale jednak) stali się jej narzędziem przeciwko Polakom. Zgodnie z dążeniami imperialnej administracji zadziałała stara jak historia cywilizacji zasada „dziel i rządź”. Polacy od początku traktowali litwaków niechętnie postrzegając, nie bez racji, jako narzędzie polityki rusyfikacyjnej. Osadnictwo rosyjskich Żydów mocno ograniczało polskie wpływy polityczne i gospodarcze, w oczywisty sposób osłabiając opór przeciwko zaborcy. Gdyby Polska istniała jako niezależne państwo na całości swoich ziem to litwaków zasymilowano by prędzej czy później. Mały rosyjski protektorat, jakim była „kongresówka”, po prostu nie miał potencjału, aby poradzić sobie z takim problemem. Dlatego duże skupiska ludności separującej się od polskich dążeń narodowych, a powstające na ziemiach polskich jako skutek imperialnej polityki, były iskrą rozpalającą konflikty, które dotąd tliły się gdzieś na politycznym marginesie. Skutki były fatalne, a ich dziedzictwo wlecze się za nami do tej pory.
Litwackie osadnictwo rozpaliło również konflikt między samymi Żydami. Przede wszystkim negatywnie przyjęli ich żydowscy ortodoksi. Kiedy w odrodzonej Polsce ponownie znalazły się społeczności małopolskich chasydów wybuchła niemal wojna religijna między obiema społecznościami („Wilno vs Ukraina”). Chasydzi nazywali litwaków „szajgecami” (co w tym kontekście oznaczało „nierozsądnych młodzieńców”) zarzucając ich religijności intelektualny scholastycyzm. Z kolei wykształceni litwacy odpłacali „ciemnym” chasydom pogardą, oskarżając ich o prymitywizm i zabobony. Zajadłość tego sporu była taka, że obie strony nie potrafiły porozumieć się aż do tragicznego końca. Opozycją wobec litwaków byli również Żydzi „reformowani”, postrzegający swoich zrusyfikowanych pobratymców jako konkurencję gospodarczą i przeciwników w dążeniu do asymilacji i związania polskich Żydów z polskimi ruchami niepodległościowymi.
Konflikty rozpętane przez osadnictwo litwaków to tylko jeden z długiej listy fatalnych skutków utraty własnej państwowości i zaborów. Z ich dziedzictwem nigdy nie poradziła sobie II Rzeczpospolita, jako państwo zbyt słabe ekonomicznie, politycznie, a ponad wszystko zbyt krótko istniejące. Wszystko zakończyła tragedia II wojny światowej.

Mitteleuropa - niemiecka koncepcja geopolityczna


Krótki wykład na temat niemieckiej geopolityki - pomaga zrozumieć postępowanie naszego zachodniego sąsiada ... i leczy ze złudzeń. 

Mitteleuropa - artykuł na Wikipedii

Piękne bóstwa Lechistanu ...

 Fazyl Enderuni 
Piękne bóstwa Lechistanu ....

Nie tylko poeci Zachodu sławili przez wieki piękno i inteligencję kobiet Rzeczypospolitej. Wiele świadectw takich fascynacji zapisano również w kulturze Orientu. Fazyl Enderuni (Pałacowy) był tureckim poetą z 2 połowy XVIII wieku. Wśród innych dzieł napisał min. „Księgę Kobiet” – zakazaną w Imperium Osmańskim o opisującą kobiety znanego świata. Nad wszystkie wynosił on niewiasty z Lechistanu. Pisał o nich takie słowa: „Spojrzenie Wasze roznieca nawet w sercu pustelnika płomień żądzy, a sploty Waszych włosów stają się dla przepaską w zamian pustelniczego pasa. Niewiasty bowiem Lechistanu są to istoty całkiem wyłączne. Lica ich piękne jak róża. Kibić ich wyniosła jak cyprys. Kiedy idą postawa ich pełna wdzięku. Kiedy mówią, usta ich pełne słodyczy. Każda z nich w sztuce kochania jest mistrzynią, duszę oddaje przyjacielowi, którego pozyskała dla siebie”. Z kolei w „Księdze Pięknych” Fazil pisał o „Laszkach”: Piękne bóstwa Lechistanu są klęską świata, nieszczęściem czasu, kiedy strzały oczu zdolne są przeszywać wnętrzności, miecz w jego ręką jest rzeczą błahą, na nic nieprzydatną. Serca ich kamienne zmiękczą się dla ludzi, a zatem nie miej urazy do takiej piękności, która porywa serca”.
Co ciekawe Fazyl był homoseksualistą ..... 

niedziela, 21 czerwca 2020

Cudze winy i wojny ....

Rozstrzelanie Polaków na Starym Rynku w Bydgoszczy (wrzesień 1939)
Jedna z niezliczonych chwil tamtego czasu ...

Cudze winy i wojny .....

Policjant mający problemy z agresją, przeszkolony przez instruktora bez wyobraźni, za mocno przydusił naćpanego bandziora i na skutek tej śmierci … Zachód oszalał. W USA zapłonęły miasta, oszalały z nienawiści tłum plądrował sklepy i składy (co ciekawe nigdy banki) i niszczył pomniki „rasistów” (np. waszyngtoński pomnik Kościuszki!). Do tego pokazówki publicznego poniżania białych Amerykanów ekspiacją za nieswoje winy, zmuszaniem do klękania, całowania butów itp. Szaleństwo już rozlało się na zachodnią Europę … i niestety dotarło też do Polski. W ostatnich tygodniach w Poznaniu, Gdańsku, Warszawie i Krakowie aktywiści i politycy lewicy zorganizowali kilka młodzieżowych „protestów przeciwko rasizmowi”, wprost nawiązujących do śmierci Georga Floyda i ruchu „Black live matter” („Czarne życie ważne”). Pozwolę sobie uznać te „iwenty” nie tylko za absurdalne, ale też wybitnie szkodliwe dla międzynarodowego wizerunku Polski i dla naszych geopolitycznych interesów. Na początek zwróćcie proszę uwagę, że te wszystkie marsze niosły w zdecydowanej większości hasła spisane po angielsku, a to o czymś świadczy – ustawiono je ewidentnie na zagraniczny odbiór i na ocenę prościutką jak przysłowiowa konstrukcja cepa - „protestują, więc jest problem”. Absurdalne? Oczywiście - przede wszystkim dlatego, że Polacy nigdy nie handlowali afrykańskimi niewolnikami i nigdy ich nie wykorzystywali do niewolniczej pracy. Nie mieliśmy i nie mamy żadnego wpływu na sytuację Murzynów w USA ani w żadnym z krajów Europy Zachodniej. Nie mamy w związku z tym żadnych historycznych przewin ani tym bardziej żadnych społecznych czy politycznych długów. Czy mamy w Polsce jakiś szczególny rasizm wobec Murzynów i w ogóle jakichś mniejszości? Jak wszędzie także i u nas zdarzają się rasistowskie zachowania, ale nawet w przybliżeniu nie mamy z tym takiego problemu, jak praktycznie wszystkie kraje „starej Unii”. Niestety, organizowanie tych „protestów przeciwko rasizmowi” sugeruje coś dokładnie odwrotnego. Nie dość, że wkręcamy naszą młodzież w zupełnie obcą nam awanturę, to jeszcze sami siebie wyjątkowo głupio oczerniamy i oduczamy młodych szacunku dla ich własnej historii. Zastanówcie się proszę, czy my na pewno powinniśmy jakoś extra spektakularnie emocjonować się „niewolą Murzynów w USA” …. jeżeli udziałem naszych przodków były znacznie gorsze historie? Tak … dobrze przeczytaliście … ZNACZNIE GORSZE. Zacznijmy najpierw od przyjrzenia się, jak naprawdę wyglądało niewolnictwo Murzynów w USA. Nasze współczesne wyobrażenia na ten temat to zbitka obrazów z XIX wiecznych powieści i XX wiecznych filmów, mająca raczej niewiele wspólnego z realną historią. Jeżeli dwieście lat temu właściciel plantacji gdzieś na południu USA kupował niewolników, to była to dla niego droga inwestycja. Aby się zwróciła niewolnicy musieli efektywnie pracować, a to z kolei wymagało co najmniej przyzwoitego wyżywienia, zakwaterowania i traktowania (żeby się ciągle nie buntowali). Owszem, bywali też właściciele źle traktujący niewolników. Zdarzało się okrucieństwo a nawet zbrodnie. Jednak nawet na żyjącym z niewolnictwa Południu takie traktowanie Murzynów jeszcze przed Wojną Secesyjną było w zasadzie powszechnie potępiane. Jako ciekawostkę można dodać, że w niektórych stanach nawet jedna czwarta niewolników była własnością murzyńskich wyzwoleńców (!). W tym samym czasie na północy USA przeciętny fabrykant w ogóle nie musiał troszczyć się o swoich robotników. Dzisiaj chyba w ogóle nie zdajemy sobie sprawy, że byli oni realnie znacznie tańsi od niewolników (których wysokie koszty były jedną z przyczyn gospodarczego upośledzenia Południa). Jeżeli jakiś robotnik zmarł z przemęczenia i niedożywienia, albo zabiła go choroba którą złapał w brudnej norze zwanej mieszkaniem …. to na jego miejsce natychmiast zgłaszało się kilku innych. Tą zdumiewającą różnicę doskonale widzieli i wielokrotnie opisywali publicyści tamtego czasu.
Okrucieństwo niewolnictwa nie polegało na tym, że „bat świszczał”, bo to raczej późniejsze bajki niż reguła. Perfidia i podłość „tej instytucji” polegała przede wszystkim na odczłowieczeniu niewolnika przez sprowadzenie go do przedmiotu i narzędzia oraz pozbawienie go wolnej woli, prawa do własności a nawet prawa do nienaruszalności rodziny – które to prawa uważamy wszak za fundament naszej cywilizacji. Dlatego nikt nigdy nie powinien doświadczać okropności niewolnictwa.
Jeżeli dzisiaj niektórzy okazali się na tyle bezrozumni, żeby plątać polską młodzież w nie nasze winy i wojny, to powinniśmy im jednak przypomnieć, że Murzyni w USA mimo wszystko nie doświadczyli tego, co stało się udziałem wielu pokoleń Polaków. Nie ginęli w dziesiątkach tysięcy w Powstaniach o wolność. Nie mordowano ich setkami tysięcy w niemieckich lagrach i sowieckich łagrach. Nie umierali masowo z głodu i zimna na „Nieludzkiej Ziemi”. Nie doświadczyli rzezi Pragi czy masakry Woli. Nie ginęli tysiącami w bezimiennych dołach Piaśnicy czy Katynia. Czy ktoś poza nami w ogóle pamiętam i przejmuje się tym, co przeżyli nasi przodkowie? Nikt się nami nie przejmował, nie przejmuje i przejmować nie będzie … o ile nie ugra na tym „przejmowaniu” czegoś konkretnego. Wierzącym w „sprawiedliwość i dobro” rządzące „globalną wioską” polecam to, co Bolesław Prus zapisał swego czasu w „Kronikach Tygodniowych” - „Gdyby nas nawet setkami tysięcy topiono, wbijano na pale, obdzierano ze skóry, pieczono na wolnym ogniu – w całej sympatycznej Europie nikt palcem nie ruszy, nikt nie otrząśnie popiołu z cygara”. Okropne? Oczywiście, ale przede wszystkim prawdziwe. Taki już jest ten świat i przekonanie, że jest inaczej to tylko dziecięca naiwność.
To, co się dzisiaj dzieje z zachodnią cywilizacją przetrwają tylko ci, którzy potrafią rozumnie pilnować własnych spraw. Jest nas trzydzieści kilka milionów, mamy swoje państwo i elementarny rozsądek nakazuje troszczyć się dzisiaj o to, aby było ono dobrym domem dla swoich obywateli (bez względu na ich pochodzenie), godnym marzeń naszych przodków. Cudze historie i cudze wojny, na które i tak nie mamy żadnego realnego wpływu, zostawmy tym, którzy je wywołują i tym, których one w ogóle dotyczą.

Kto wymyślił Unię Europejską?

Żołnierz- rycina z książki M.Chabielskiego.

Kto wymyślił Unię Europejską?

Obecnie oficjalna narracja unijnej propagandy wskazuje jak „ojca europejskiej integracji” włoskiego komunistę Altero Spinellego (1807-1986). W 1941 roku napisał on „Manifest z Ventotene”, który postulował zjednoczenie Europy w formie „superpaństwa” przez likwidację państw narodowych na drodze "europejskiej rewolucji socjalistycznej". Współcześnie manifest jest głównym dokumentem programowym eurofederalistów. Czy Altero Spinelli rzeczywiście zasługuje na tytuł autora idei tworzenia instytucji europejskich? Na pewno nie.
Pierwszą realna próba „zjednoczenia Europy” to w zasadzie …. Cesarstwo Rzymskie i jego niemiecka mutacja (Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego).Były to jednak typowe, ukształtowane przez podbój imperia, czyli raczej nie pasują do naszych rozważań. Wyjątkiem od tej reguły może być tylko idea cesarza Ottona III (980-1002), który wymyślił europejską, chrześcijańską jako federację złożoną z czterech części - „Germanii, Italii, Galii i Sclavinii”. Tą ostatnią miała być Słowiańszczyzna (czyli de facto Polska) rządzona przez Bolesława Chrobrego. Cesarz zmarł młodo i idea „zjednoczonej Europy” musiała poczekać kilka wieków w „dziejowej zamrażarce”. Kolejny raz pojawiła się w XVI wieku wśród renesansowych humanistów. Oczywiście … byli wśród nich również Polacy. Mikołaj Chabielski herbu Wieniawa (zmarł po 1615) był zawodowym żołnierzem, artylerzystą i pisarzem politycznym. Po powrocie z długoletniej, tureckiej niewoli około 1613 roku napisał niewielką rozprawę „Pobudka narodom chrześcijańskim”. Wydrukowano ją w 1615 roku w krakowskiej drukarni Mikołaja Loba. „Pobudka” była manifestem do króla Zygmunta III Wazy o obronie granic Rzeczypospolitej przed Tatarami, o przygotowaniach i sposobach prowadzenia działań wojennych z Turcją. Chabielski oprócz opisu sposobów walki i organizacji armii osmańskiej, opisał też w ciekawy sposób Turcję, jej miasta oraz zwyczaje panujące w imperium. Jednym ze sposób na skuteczną walkę z Imperium Osmańskim miało być gruntowne przeorganizowanie chrześcijańskiej Europy. Chabielski postulował przede wszystkim stworzenie z państw europejskich wojennej koalicji. Po pokonaniu Turcji sugerował podział Europy na dwanaście chrześcijańskich królestw i utworzenie cesarstwa ze stolicą w Konstantynopolu. Cesarz byłby wybierany wśród władców owych królestw, przy nim miała działać rada złożona z przedstawicieli poszczególnych państw. W kompetencja takiego „europejskiego rządu” leżałoby przede wszystkim prowadzenie wspólnej polityki zagranicznej, obronnej oraz rozjemstwo w sprawach spornych między poszczególnymi królestwami. Mikołaj Chabielski przygotował też wersję Pobudki w łacinie, będącej wówczas językiem międzynarodowym . W 1675 w dobie wojen z Turcją wydano pismo Chabielskiego po raz drugi. Pomysły zawarte w manifeście polskiego szlachcica z oczywistych względów nie miały szansy na skuteczną realizację. Idea ta jednak nie zniknęła z polskiej myśli politycznej. W następnym stuleciu pisał o niej min. Stanisław Leszczyński. W 1804 roku książę Adam Czartoryski, będący ministrem spraw zagranicznych rosyjskiego cara Aleksandra I, wystąpił do rządów europejskich z projektem powołania „Ligii Narodów”. Idea ta upadła jednak wobec sprzeciwu Anglii. 
W 1867 roku Stefan Buszczyński (1821-1892, polski publicysta, pisarz polityczny, powstaniec) opracował bardzo dokładny projekt zjednoczenia Europy w federację (cenopolię) autonomicznych państw narodowych (etnopolii) Kolejny raz pomysł jednoczenia Europy przez ponadpaństwowe struktury podniósł w 1930 roku francuski socjalistyczny polityk, wielokrotny premier i minister Aristide Briand (1862 – 1932). Ogłosił on projekt utworzenia europejskiego stowarzyszenia państw (poza Rosją i Turcją) o charakterze federacyjnym. Jak szybko się okazało nie miał on szans wobec stanowczego sprzeciwu największych graczy europejskiej polityki. Fiasko „Europy wg Brianda” spowodował pomysł „racjonalizacji produkcji przemysłowej”. Idea ta zakładała „specjalizację” poszczególnych państw, które miałyby produkować tylko to, do czego „najbardziej są powołane”. Był to pomysł typowo socjalistyczny i jak łatwo można było się spodziewać elity krajów, których ustrój gospodarczy określały reguły wolności i kapitalizmu, odniosły się do niego w najlepszym razie chłodno, a najczęściej po prostu wrogo. Anglia ze swoim globalnym handlem nie chciała wiązać się ze strukturą, którą raczej nie mogłaby rządzić. Poza tym niezmienną zasadą angielskiej polityki zagranicznej było pielęgnowanie i rozgrywanie europejskich podziałów i żadna „Unia Europejska” nie mieściła się w regułach tej gry. Co do Niemców … przytoczę w całości fragment artykułu Kazimierza Smogorzewskiego („Polska poprze projekt Unii Europejskiej”, Ilustrowany Kurier Codzienny”, 30 maja 1930 r.) - „Niemcy chętnieby się na unję zgodziły, byleby im z góry zapłacono rewizją granic wschodnich, byle Francja zrezygnowała z sojuszów w Europie środkowej, byleby zgodziła się na Anschluss (Austrii). Niemcy odpowiednio „zaokrąglone”, ekonomiczne uzbrojone, zgodziłyby się nawet na pewien podział wpływów z Francją w łonie Unji Europejskiej: bez nowej wojny, bez militarnego zwycięstwa, poprawiłyby tym sposobem klęskę z 1918 i odbudowałyby w łonie Unji …. „Mitteleuropę” (projekt podporządkowania Niemcom Europy Środkowej). Ten krótki tekst z odpowiednim komentarzem powinien wejść do szkolnego nauczania historii. Polecam go również wszystkim wyznawcom Spinellego,
Mussolini odpowiedział na projekt Brianda „mową florencką”: „Słowa to piękna rzecz, ale armaty jeszcze piękniejsza”. W Moskwie pomysł Unii Europejskiej uznano za „maszynę do zwalczania Sowietów”. Waszyngton odniósł się do tego pomysłu sceptycznie, a w genewskiej siedzibie ówczesnej Ligii Narodów uznano Unię Europejską za niepotrzebnego dublera. Polska dyplomacja generalnie poparła francuski projekt, aczkolwiek uczyniliśmy to warunkowo. Na wypadek gdyby rozpoczęła się praktyczna realizacja „Europy Brianda” zawarowaliśmy sobie prawo do wniesienia szeregu zastrzeżeń i dokładnego zbadania bilansu zysków i strat w przypadku konkretnych rozwiązań.
Podsumowując … Altero Spinelli na pewno nie jest autorem projektu „europejskiego zjednoczenia”, który w różnych odsłonach pojawiał się już setki lat wcześniej. „Zasługą” Spinellego jest co najwyżej wynaturzenie tej idei przez utopijny i niebezpieczny pomysł likwidacji państw narodowych.

Niemcy czy naziści?


Niemcy czy "naziści"?

Przy każdej kolejnej rocznicy związanej z II wojną światową wraca niekończąca się dyskusja, jak nazwać udział naszych zachodnich sąsiadów w tamtej tragedii – niemiecki czy hitlerowski (ew. nazistowski lub faszystowski)?
W czasach PRL-u sojusznikiem Polski w ramach Układu Warszawskiego była Niemiecka Republika Demokratyczna. Coroczne wspominanie niemieckiej agresji i związanych z nią zbrodni byłoby w tym kontekście cokolwiek niezręczne. Aby jakoś pogodzić doraźną politykę z pamięcią historyczną oficjalna propaganda dokonała więc podziału na „dobrych Niemców z NRD” i „złych Niemców z NRF”. Od tej pory wspominaliśmy „wojnę z faszyzmem” i takież (ew. „hitlerowskie”) zbrodnie popełnione na polskim narodzie w czasie II Wojny Światowej. Słowo „hitlerowskie” możemy znaleźć np. w Warszawie na licznych pomnikach poświęconych zbrodniom popełnionym Niemców w czasie okupacji (1939-45). Od czasu erygowania tych pomników minęło kilka dekad. Niestety dalej mamy w tym kontekście problem z doborem właściwych określeń. Tak jak za "komuny" wynika to z poprawności politycznej wymuszanej presję niemieckie polityki historycznej. Część "naszych" elit niestety ulega i wprost praktykuje manierę zakłamywania historii przez rugowanie określenia "niemiecki" z kontekstów II Wojny Światowej". Czy da się to jakoś racjonalnie usprawiedliwić?
We wrześniu 1939 roku nie napadły nas bojówki NSDAP (niemieckiej partii nazistowskiej) ani jakieś prywatne wojsko Adolfa Hitlera. Staliśmy się celem agresji niemieckich sił zbrojnych, realizujących oficjalną politykę III Rzeszy ... czyli ówczesnego państwa NIEMIECKIEGO. Oczywiście daleko nie wszyscy Niemcy byli nazistami, ale zdecydowana większość nazistów była jednak narodowości niemieckiej i mocno podkreślała swoje związki z własnym narodem i jego dziedzictwem. Jedna z teorii uzasadniających stosowanie nazewnictwa „faszystowsko/hitlerowskiego” głosi, że reżim nazistowski był "narzucony Niemcom" i że "nie można całego narodu obciążać winą za jego zbrodnie". Oczywiście prawdą jest, że Hitler przejął władzę CZĘŚCIOWO dzięki politycznym manipulacjom, naginaniu lub łamaniu prawa, a także terrorowi wobec opozycji. Faktem jednak jest, że większość Niemców poszła za nim dobrowolnie, a czasem wręcz z entuzjazmem i pozostała wierna dopóki wszystko nie zaczęło się gwałtownie rozpadać. To właśnie zwykli Niemcy bez większych zastrzeżeń przyjęli represje wobec Żydów, podbój Europy i bezkarne korzystanie z jego owoców. Wbrew lansowanym obecnie mitom w Niemczech rządzonych przez Hitlera nie istniał ruch oporu. „Krąg z Krzyżowej” czy monachijska „Biała Róża” były kroplami w morzu niezbyt wymuszonego entuzjazmu i  wierności 
niemal "po grób". Ponad czterdzieści nieudanych zamachów na Hitlera to albo desperackie czyny samotników, albo w gruncie rzeczy porachunki wewnątrz jednej bandy (np. tyleż sławny co nieudolny zamach Stauffenberga). Wprost narzucającą się tutaj analogią jest postawa Rosjan wobec dyktatury Bolszewików (daleko wszak brutalniejszej wobec własnego narodu niż reżim Hitlera). Lenin i jego poplecznicy musieli zmagać się przez prawie trzy lata z obłędnie krwawą wojną domową, w trakcie której stanęli nad krawędzią zagłady. Niemcy nigdy nie zdobyli się wobec nazistów na opór, który można by porównać z walką rosyjskich „białych armii”.
Zakłamywanie tych faktów, niezależnie od stojącej za tym motywacji, jest po prostu głupie i wybitnie szkodzi polskim interesom. Współcześni Niemcy ze względów wizerunkowych chcą zrzucić z siebie piętno zbrodni, które ich przodkowie popełnili w czasie II Wojny Światowej.  Dlatego niemiecka polityka historyczna od wielu lat konsekwentnie rozmiękcza obraz Niemców jako "narodu sprawców", relatywizuje ich rzeczywisty stosunek wobec nazizmu i udział w jego zbrodniach oraz stara się "podzielić winą" z innymi nacjami. Właśnie stąd biorą się min. oskarżenia wobec Polski o "współudział w Holocauście". Nie muszę chyba tłumaczyć, jak niebezpieczne może być dla nas bierne uleganie tej narracji? 
Uwzględniając powyższe - musimy pokazywać historię taką, jaka była, bo tego bezwzględnie wymaga od nas polska RACJA STANU. Dlatego trzeba bezwzględnie tępić manierę ulegania niemieckiej polityce historycznej w polskiej przestrzeni publicznej. Niemcy niech w końcu zapłacą Polakom uczciwe reparacje za II Wojnę Światową ... i to chyba byłby najlepszy sposób na realne pożegnanie się z piętnem "narodu sprawców" ... bez kłamstw  i manipulacji niegodnych społeczeństwa, które chce uchodzić za cywilizowane.  

sobota, 20 czerwca 2020

Nie przepraszam za "68"

Jedna ze "spontanicznych" masówek 
w czasie "wojny Chamów z Żydami".

Nie przepraszam za „Marzec 68”


Każda kolejna rocznica „Marca 68” pokazuje się, jak całkowicie rozbieżne są narracje różnych środowisk na temat tamtych wydarzeń. Wszystko sprowadza się tutaj do kontekstu politycznego, zasadniczego dla rzetelnej oceny przyczyn, przebiegu i skutków. Jedni mówią o nim wprost. Inni zachowują się tak, jakby go w ogóle nie było. Spróbujmy więc przypomnieć sobie co stało się w Polsce między 8 i 23 marca 1968 roku.
W skrócie możemy powiedzieć, że doszło wówczas do kryzysu politycznego, zapoczątkowanego polityczną kontestacją systemu przez część „resortowych dzieci”, czyli młodzież z rodzin twórców i utrwalaczy tego systemu. Wbrew póżniejszej propagandzie „komandosi” (potoczna nazwa młodzieżowej opozycji) chcieli tylko korekty, a nie całkowitej zmiany systemu. Przeciwko polityce ówczesnych władz – cenzurze i antyinteligenckich klimatom w oficjalnej propagandzie - wypowiedział się również Związek Literatów Polskich. Szybko ich spacyfikowano, ale doszło wtedy do generalnego poruszenia i demonstracji studentów w Warszawie, Gdańsku, Krakowie, Łodzi, Poznaniu i Radomiu. W kilku ośrodkach wsparli ich również robotnicy. Ruch ten został brutalnie zdławiony przez władze. Na uczestników buntu spadły surowe represje – aresztowano ich, bito, zwalniano z pracy i relegowano z uczelni, przymusowo wcielano do jednostek karnych. Protesty młodzieży i robotników stały się pretekstem dla rozgrywek wewnątrz ówczesnego obozu władzy. Jednym ze skutków tej „wojny na górze” była czystka etniczna, w wyniku której kraj musiało opuścić ok. 11 tysięcy (według innych ocen 13 do 20 tysięcy) Żydów oraz ich nieżydowskich współmałżonków. Dzisiaj właśnie na tej czystce niektóre środowiska budują narrację mającą podtrzymać mit „polskiego antysemityzmu” oraz wymusić na Polakach jakieś zbiorowe „przepraszam za marzec 68”. Abstrahując już od tego kto i po co nakręca coś takiego pozwolę sobie zapytać – a niby to dlaczego mielibyśmy za „tamto” przepraszać? Niech kaja się ten, kto rzeczywiście ponosi realną odpowiedzialność.
W marcu 68 roku doszło w Polsce do otwartej walki dwóch, współrządzących dotąd frakcji. Konflikt ów określano później jako „Chamy vs Żydy” lub „Natolin vs Puławy”. Generalnie ów podział sprowadzał się do tego, że z jednej strony byli miejscowi, „rodzimi” komuniści, a z drugiej „towarzysze żydowscy”. Jedni i drudzy często rekrutowali się z przedwojennych kadr Komunistycznej Partii Polski. Jedni i drudzy byli agenturą sowieckich wpływów, siłą osadzoną w Polsce po 1945 roku, wbrew powszechnej woli Polaków. Obie grupy nie miały demokratycznego mandatu dla swojej władzy. Ostatecznie „Chamy” wygrały i większość kadr „Puław” musiała opuścić Polskę. Zmuszono ich do tego obrzydliwą, antysemicką nagonką, wprost nakręcaną przez ówczesne władze i podlegające jej media (czyli praktycznie wszystkie). W prasie ukazało się wówczas mnóstwo antyżydowskich tekstów, zaiste godnych nazistowskiego „Stürmera”. Organizowano masówki robotników (obecność była obowiązkowa), na których „spontanicznie” padały żądania usunięcia Żydów z przestrzeni publicznej. Faktyczny stosunek robotników przymuszanych do udziału w tych spędach pokazuje to, że czasem do relacji radiowych z tych „spontanicznych manifestacji” dogrywano odgłosy wiwatów tłumów kibiców ze stadionów piłkarskich. Robotnicy, mimo apeli prowadzących aparatczyków najczęściej wcale nie pokazywali wielkiego entuzjazmu wobec podawanych im haseł.
Antysemicka akcja trwała około 3 miesiące i zakończyła się 29 maja 1968 roku decyzją Władysława Gomułki. Była to więc akcja rozpoczęta decyzją władz, prowadzona przez władze i przez te władze zakończona. Przypominam, że ówczesna Polska nie była krajem demokratycznym, w którym wola społeczeństwa kształtowałaby działania władz. Rządzący nie mieli mandatu z wolnych wyborów i trwali wyłącznie dzięki sile oraz zewnętrznej protekcji. Czy można wobec tego obciążać Polaków za poczynania tych, z którymi od początku walczyli i przeciwko którym tyle razy się buntowali?
Oczywiście nie było żadnej kary dla tych, którzy istotnie ponosili winę za tamte wydarzenia. Nie ukarano nikogo z ówczesnych władz. Nie zapłacili za swoje słowa autorzy antysemickich tekstów z partyjnej prasy. 
Warto też pamiętać o tym, kto musiał opuścić kraj w wyniku decyzji Gomułki i Moczara. Tutaj obraz wcale nie jest tak sielankowy, jak to później kreowano w niezliczonych tekstach czy choćby różnych filmach. Korzystając z okazji wyjechały, czy może raczej uciekły, setki zbrodniarzy stalinowskich, takich jak np. Salomon Morel czy Helena Wolińska (Fajga Mendla). W wolnej Polsce za popełniane na Polakach bestialstwa czekałyby ich sądy i śmierć, a najlepszym razie dożywocie w ciężkim więzieniu. Uciekając w 68 roku nie tylko unikali rozliczenia swoich czynów, ale mogli później wręcz uchodzić za „ofiary polskiego antysemityzmu”, co większość z nich bezwzględnie wykorzystywała przez resztę życia. Wyjechały również z Polski tysiące aparatczyków średniego i niskiego szczebla. Kiedyś instalowano ich praktycznie w każdej dziedzinie spraw publicznych według POLITYCZNEGO I ETNICZNEGO klucza. Teraz w dokładnie ten sam sposób potraktował ich ten sam system, który przez tyle lat współtworzyli i utrzymywali przeciwko Polakom. Ich wyjazd na pewno nie był dla Polski żadną stratą. Żałować można tylko tego, że najgorsi z tej grupy nigdy nie doczekali się rzetelnego rozliczenia i nie musieli uczciwie zapłacić za swoją „działalność”. Niestety, tępota moczarowskich aparatczyków sprawiła, że zmuszono również do wyjazdu wielu tych, którzy na pewno nie powinni wyjeżdżać. Przez politykę komunistów oberwało wielu zwykłych ludzi, którzy nigdy nikomu żadnej krzywdy nie wyrządzili, a ich jedyną "winą" było pochodzenie przodków - o których często nawet nie mieli pojęcia. Straciliśmy też przez to naukowców i artystów, którzy mogli żyć, pracować i tworzyć w Polsce i dla Polski. Tylko że za to też nie można obciążać ogółu Polaków, ale wyłącznie tych, którzy – bynajmniej nie pytając ogółu o zdanie – rozpoczęli, przeprowadzili i wykorzystali tą czystkę.
Warto też pamiętać, że sygnał do antyżydowskich działań wyszedł z moskiewskiej centrali. To właśnie tam, po „wojnie 6-dniowej” z czerwca 1967 roku, w której Izrael pokonał koalicję państw arabskich uznano, że nie można już ufać Żydom z „bratnich partii” i należy ich usunąć. Wbrew póżniejszej propagandzie emocje polskiej ulicy wcale nie były wtedy antyizraelskie, wręcz przeciwnie. W zasadzie powszechnie uważano, że „polscy Żydzi pokonali sowieckich Arabów”.
Marca 68 roku nigdy uczciwie nie rozliczono. Jeżeli dzisiaj ktoś powinien przepraszać za tamte wydarzenia to wyłącznie ci, którzy uważają się za politycznych spadkobierców ówczesnych władz – nikt inny.