Kadr z serialu "Przygody Pana Michała"
Czy nasi XVII wieczni przodkowie byli romantykami uwielbiającymi wielkie, dramatyczne gesty? Przeciętnie tak myślimy, a jako przykład owe romantyzmu podawane jest często „wysadzenie Kamieńca Podolskiego” w dniu kapitulacji obrony 26 sierpnia 1672 roku. Henryk Sienkiewicz wielkim pisarzem był i biada temu, kto będzie mi to negował. Faktem wszakże jest, że jego wielki talent wypełnił naszą pamięć historyczną różnymi pięknymi opowieściami tak skutecznie, że czasem nie odróżniamy pisarskiej fantazji od prawdziwej historii. W powieści to Ketling rzuca pochodnię na prochy i powoduje wielką eksplozję, w której ginie również dowódca załogi pułkownik Wołodyjowski. Obaj wypełniają złożoną wcześniej przysięgę że „żywi nie opuszczą twierdzy”. Aż chciałoby się zawołać jakże to wielkie, jakie romantyczne …. itd. Jaka była prawda? „Nieco” inna.
Fakt, że Sienkiewicz nie nagiął historii tak bardzo jak się nam to zwykle wydaje. Kamienieckie prochy prawdopodobnie wysadził protoplasta literackiego Ketlinga – major artylerii w służbie Rzeczypospolitej, kurlandzki szlachcic Hejking herbu własnego. Współcześni uznali, że uczynił to z poczucia honoru w desperacji i rozpaczy nie chcąc oddawać Turkom twierdzy, którą przysięgał bronić. Z kolei biskup kamieniecki Lanckoroński twierdził, że Hejking chciał w ten sposób ukryć swoje malwersacje w gospodarowaniu zapasami twierdzy. Osobiście pozwolę sobie uznać tą teorię za najmniej prawdopodobną. Nie możemy też wykluczyć, że eksplozja była skutkiem przypadkowego zaprószenia ognia – taką wersję oficjalnie podano Turkom. W wyniku wybuchu doszło do tragedii. Zginął nie tylko pułkownik i stolnik przemyski Jerzy Wołodyjowski herbu Korczak, ale też kilkuset jego żołnierzy. Była to więc tragiczna masakra, co wyklucza jakikolwiek współudział pułkownika. Był doświadczonym żołnierzem i na pewno dobrym dowódcą. Dopóki mógł bronił twierdzy. Na pewno ciężko przeżył jej upadek, ale uzyskawszy wyjście na honorowych warunkach chciał dołączyć do sił hetmana Sobieskiego i walczyć dalej. Przede wszystkim i ponad wszystko – na pewno nie zabiłby swoich żołnierzy. Czy Hejking, kurlandzki Niemiec, zrozpaczony upadkiem twierdzy mógł wysadzić prochy? Mógł i nie byłoby to niczym niezwykłym. Historia pokazuje, że takie tragiczne gesty zdarzały się wówczas właśnie przedstawicielom „nacji pludrackich”. Naszym przodkom takie poczucie Honoru było zdecydowanie obce. Cześć rycerska nakazywała walczyć ze wszystkich sił, wycofać się kiedy będzie „mus” i walczyć dalej. Zaszczytnie było polec w boju za Rzeczpospolitą …. ale zabijać siebie dla romantycznego gestu? XVII wieczni Polacy chyba wyśmialiby mnie bez litości gdybym wyskoczył do nich z taką kwestią. Żeby było jasne – Hejking mógł wysadzić te prochy …. ale nie zaryzykuję tutaj kategorycznego twierdzenia. Przecież to też był doświadczony wojskowy a o jego zasługach świadczy choćby to, że właśnie jemu powierzono dowództwo artylerii w najważniejszej twierdzy Rzeczypospolitej. Mógł … nie znaczy „na pewno zrobił”. Polski romantyzm, zdolny do wielkich i tragicznych gestów to dopiero XIX wiek. Wcześniej …. też go nie brakowało, ale przejawiał się raczej w takich dyscyplinach jak „amory” a nie w „sztuce marsowej”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz